sobota, 3 maja 2014

Rozdział 1

Rozdział 1
Kto by pomyślał że tak daleko posunie się ludzkość? Do stworzenia Igrzysk Głodowych gdzie 24 trybutów będzie się zabijało nawzajem? Z których żywo wyjdzie i tak jedna żywa, zdołająca trzymać się na własnych siłach osoba. Niedługo rozpoczną się Dożynki- jeden dzień w roku który przyprawia mnie o dreszcze ale Kapitol się cieszy, i to bardzo. Mają taki ubaw gdy ktoś ginie. Chciałabym wykrzyczeć im w twarz że to podłe co robią że są deblami, kretynami i jeszcze gorszymi. Ale nie mogę. W najlepszym wypadku dostałabym kulą w łeb a w innym zostałabym podjęta torturą np. chłosta na placu. 
Podskakuje gdy słyszę szelest za sobą. 
- Spokojnie to ja. - macha ręką. 
Jest to mój przyjaciel  i stróż - Connor. Poznaliśmy się w podstawówce. Oboje mieliśmy karę i siedzieliśmy w sali, w tedy poczuliśmy że jesteśmy sobie bliscy. 
- Och, nie nastraszaj mnie tak. Jeszcze moment a miałbyś w szyi strzałę. 
- Poćwicz bo zastraszanie nie idzie ci najlepiej. - uśmiechnął się uroczo. Go stać na uśmiech w taki dzień? Brawo dla tego pana. 
- Yhym. Dobra chodźmy bo za chwilę Dożynki. - ruszyliśmy choć chciałabym żeby ten dzień skończył się tu i teraz. Żeby Kapitol zapomniał że jest ten dzień, ale to tylko marzenia dziewczyny starającej się uchronic przed tym siostrę i brata.
- Rouse, jak myślisz. Kogo dziś wylosują? - spytał mnie gdy byliśmy już w Dystrykcie. 
- Nie wiem, mieszka tutaj prawie 9.000 ludzi z czego prawdopodobnie wyjdą dwie. Tylko żeby nie wylosowali ciebie...
- Mnie? Niby czemu? Tęskniłabyś? - spytał a ja zrobiłam się czerwona choc tak przyznaję, tęskniłabym. 
- Jakie głupie pytane! Tęskniłabym a szczerze, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Nie pogodziłabym się gdyby coś ci się stało! - rozmawialiśmy na ten temat i doszliśmy do naszej dzielnicy. 
- Ubierz się ładnie. - skończył i poszedł do siebie. 
W domu czekał już obiad, znaczy resztki obiadu. Zjedliśmy kromki chleba z masłem, miętową herbatę i bułki - tylko trzy co nie starczyło na naszą czwórkę.   
  No więc staram się robic wszystko, zupełnie wszystko żeby mój brat Ross i moja siostra Ray - nasz tata uwielbiał imiona na " R " . nie głodowali. Te czasy powinny byc lepsze. Jak uczą nas w szkołach dowiedziałam się że prawie nikt nie głodował, ludzie jeździli po całym świecie i pracowali jak chcieli. Pilnowałam żeby nie zgłaszali się po pożywienie. Zasady były proste, bierzesz jeden astargal a jedna karteczka z twoim nazwiskiem więcej do kuli. Wykąpałam się i ubrałam w zwykłą błękitną sukienkę. Miałam umowę sama ze sobą że jeżeli wylosują Raye to się po prostu za nią zgłoszę, ma tylko dwanaście lat. Jeżeli wylosowanym chłopcem będzie Ross to mogę lczyc tylko na los. Dziewczyna może zastąpic dziewczynę, chłopca chłopiec. 
Idziemy wszyscy na plac sprawiedliwości, tak plac ma każdy Dystrykt. Ustawiamy się w kolejce, podpisujemy listę obecności i idziemy do dobranych nas sektorów. Na scenę wchodzi prezydent który wygłasza swoją mowę. Mówi o Panem, Mrocznych Dniach. Kiedy kończy jego miejsce zajmuje kobieta. W błękitnej peruce, stroju tak krzykliwego że mówi " Pomoc " . Od razu można zobaczyc w niej moc Kapitolu.
- Szczęśliwych Igrzysk...Głodowych! - powiedziała po namyśle. Przecież wiadomo że to Igrzyska Śmerci, Głodowe mamy tutaj w 12 Dystrykcie. 
- No więc damy są zawszę pierwsze!  - powiedziała dziarsko. Sięgnęła po karteczkę, czułam jak mi serce przestaje bic, dłonie się pocą. Nie bałam się o siebie lecz o rodzeństwo. Ne to nie oni, nie ja. To siostra mojego przyjaciela. To już dosłownie nie fair! Ona dosłownie wczoraj skończyła 12 lat! Nie wiedziałam ale coś mnie do tego ciągnęło. Zanim dziewczynka podeszła do Queenie bo tak miała na imię dziarska kobieta, ja zdążyłam do biec do sceny. 
- Zgłaszam się na ochotnika! - krzyknęłam żeby wszyscy usłyszeli. 
- Co nie! Rouse nie pozwalam ci! - krzyknął do mnie Connor ale ja o tym teraz nie myślałam. 
- Rouse nie! Nie zostawaj mnie! - krzyczała siostra. Musieli się uspokojic bo Strażnicy Pokoju ich zabrali na bok. 
- Ooo, dawno czegoś takiego nie było...nie wiem czy możemy...- zaczęła Queenie.
- A jakie to ma znaczenie? - przerwałam jej. Stałam się Trybutem, mała dziewczyna się rozpłakała. 
- No więc jak się nazywasz? 
- Rouse Hutherson...- powiedziałam cicho.
- Czy wylosowałam twoją siostrę? 
- Nie...mojego przyjaciela. 
- Widac ma dobre serce! - powiedział mój przyszły mentor, przyjechał z Kapitolu bo my się jeszcze nie doczekaliśmy kogoś kto wygrał. 
- Dobrze, czas na panów. - kobieta podeszła do kuli z imionami chłopców. Zacisnęłam palce prosząc los  to żeby nie był to Con.  Po chwili byłam przerażona.
Był to Brad Simpson. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz