środa, 7 maja 2014

Rozdział 2

Rozdział 2
Znam Brad'a choc mam z nim tylko jedno wspomnienie, i to złe. 
   Był ciepły letni dzień, w sumie pierwszy dzień bez szkoły. Miałam w tedy tylko trzynaście lat choc teraz nie mam tak dużo bo tylko 17. Wychodziłam akurat na łąkę. Zabrałam ze sobą siostrę i poszłyśmy. Nie było żadnego zakazu wychodzenia więc dawno gdy miała jeszcze 4 lata postanowiłam ją nauczyc tego i tam tego. Jej zadaniem było zbierane korzeni, roślin i owoców. Z wiekiem nauczyła się co można jeśc ale ogólnie przed gryzem dawała mi je do sprawdzenia. Chciałam zagłębic się do lasu, złapac królika czy coś takiego ale ne mogłam zostawic Ray samą. 
- Idź poradzę sobie. - miała w tedy 8 lat więc była nawet duża, ale i tak groziło jej niebezpieczeństwo. 
- No...- spojrzałam w dal i zobaczyłam grubego królika. - No dobrze. Trzymaj się blisko płotu i krzycz jakby co. 
  Pobiegłam bo chciałam szybko do niej wrócic. Na szczęście złapałam grubego królika, dwie wiewiórki i miałam jeszcze rzeczy Ray. Po 10 minutach bez krzyku jej postanowiłam wrócic. Ale pod koniec drogi usłyszałam jak mnie woła. 
- Rouse!!!! Rouse! - krzyczy.
- Ray! Już biegnę! Ray, już! - krzyczałam w stronę łąki.
Okazało się że Brad ją znalazł. Trzymał za nogę przez co zwisała głową w dół, nad studnią. 
- Zostaw ją! - warczę. 
- Bo co mi zrobisz? Strzelisz z łuku? - uśmiechnął się pobłażliwe.
- Może. A co cię to ma obhcodzc? Zostaw moją siostrę!
- Oddaj łupy.
- Co?! 
- Oddaj ten worek...- trzymałam w nim zwierzęta, które miały napełnic nam brzuchy przez 2 tygodnie.
- Chyba żartujesz! To że ty masz non-stop żarcie to nie znaczy że my! - wkurzyłam się.
- Rouse! Zostaw mnie. Najedz się! - wtrąciła Ray.
- Nigdy. Masz. Ale oddaj najpierw siostrę. - złapał ją i popchnął w moją stronę. 
- Dawaj wór. - rzuciłam mu w twarz. Na szczęście worek był ciężki. 
- Proszę, idź teraz. - poszedł.
- Powinnam bardziej uważac, masz korzenie i itp. - podała mi do ręki. 
- Ja też powinnam uważac. Chodź wracamy do domu. - wracamy głodne. 
Byłam na niego tak zła. Byłyśmy głodne przez okrągłe dwa dni. Jakoś później udało mi się coś złapac. Po tym nigdy nie lubiłam chodzic sama do lasu. Od tamtego czasu unikam go ale dziś, dziś najwyraźniej jest najgorszy dzień w moim życiu . Rozbrzmiewa hymn panem, mamy sobie podac ręce, ja robię to z obrzydzeniem. Wchodzimy do pałacu, teraz jest godzina na pożegnania z rodziną i bliskimi. Pierwsi wchodzą moja mama, brat i siostra. Tulimy się do siebie. Po chwili Ray mnie pyta : 
- Czemu to zrobiłaś? Mogłaś z nami zostac! 
- Ja musiałam. - nie stac mnie dziwne na więcej.
- Weź. Niby czemu? - pyta Ross. On ma już 14 lat więc powinien rozumiec. 
- Nie rozumiecie. To siostra mojego najlepszego przyjaciela. A teraz do rzeczy. Mamo gotuj im, znajdź prace.
- No dobrze...- powiedziała opuszczając wzrok. 
- A ty Ross masz nie zgłaszac się po astargiel, jasne? Zadbaj o nie. 
- Jasne. Będę łowic ryby! - uśmiecha się. 
- A ty Ray...też masz się nigdzie nie zgłaszac. Dbaj o siebie. - akurat przychodzą strażnicy i zabierają moją rodzinę. 
- Kocham was! - krzyczę.
- Rouse! Postaraj się wró...- Ray nie kończy bo zamknęły się drzwi. Postaram się wrócic, dla nich wszystkich. 
Siedzę jeszcze sama 2 minuty i przychodzi Connor. Gdy rozkłada ręce od razu się na niego rzucam. Przytulamy się tak z 5 minut, w tedy dopiero się odzywa.
- Ja...ja cię przepraszam...- zaczął.
- Za co? Ja musiałam. - uśmiechnęłam się lekko. 
- Będę pomagał twojej mamię. 
- Dziękuję. - na tylko tyle nas teraz stac. 
On mnie tylko obejmuje i tak siedzimy aż nie wkroczą strażnic. Szybko wstajemy  i dzieje się to czego się nigdy nie spodziewałam, całuje mnie. Mogło by to trwać i trwać ale zabierają go i zostaje sama.  Nikt więcej do mnie nie przychodzi więc po kwadransie stoimy na stacji kolejowej. Machamy ostatni raz do kamer i paru bliskich osób po czym wchodzimy do pociągu. 
     
         Widok jest oszałamiający. Jest tak luksusowo że nie mogę nawet w to uwierzyć. Podłoga jest obłożona miękkimi dywanami, na wielkich oknach wiszą firany, jest wielki stół na którym będziemy jadać ( do czasu ) , a to tylko pierwsze pomieszczenie. Queenien pokazuje mi moją kabinę, jest równie luksusowa. Mam tam wielkie łóżko z paroma poduchami i dużo koców. Mam prywatną łaziękę z wielkim prysznicem. Nawet jeżeli idziemy na rzeź to chcą nam zrobić trochę przyjemności, ale i tak ich nienawidzę...
 Queenie mówi że mogę korzystać ze wszystkiego czego tylko zapragnę, jem co chcę, noszę co chce. Co do ubrań, uważam że jest ich za dużo. Przecież do Kapitolu jedziemy tylko dwa dni. Korzystam z ugodzeń pociągu i biorę prysznic. Naciskam guzik i oblewa mnie ciepła woda, myję się delikatnym mydłem. Czysta i świeża ubieram się w zwykły, ładny dres. Po chwili ktoś zapukał do moich drzwi co oznaczało czas na kolację. Wychodzę. 
   Jestem zestresowana. Po pierwsze jadę gdzieś żeby zagrać w walce na śmierć i życie, jestem bez moich bliskich, i jadę z tym idiotą. Choć i tak idę nie zwracając na niego większej uwagi niż spojrzenie. Siadam i od razu dostaję pełen talerz z jajkami, bekonem, naleśnikami, bułkami i wiele innych. Jem ile wlezie bo mam okazję pierwszy raz porządnie się najeść.
Nasz mentor ma na imię Josh i jest chyba trochę starszy od nas bo wygląda na lekko ponad 20. W końcu się do nas odzywa. 
- Widzę, że coś między wami jest. - mówi a ja krztuszę się bułką z dżemem.
- Że co? - pytam.
- Oczywiście negatywnego...co jest? - kładzie łokcie na stół.
- Mamy pewne wspomnienia...dalej trzymasz urazę?- zwraca się do mnie Brad. To już było totalnie chamskie...
- Jak mam nie chować?! Prawie zabiłeś moją siostrę! - awanturuje się.
- Przepraszam...- powiedział to chyba naprawdę. Po tylu latach...
- Dobra koniec tych kłótni. - przerywa Josh i idziemy do salonu oglądać Drożynki z innych dystryktów. Po godzinie idę spać. 
Kładę się i liczę na sen ponieważ jestem naprawdę zmęczona...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz